środa, 9 grudnia 2015

Rozdział 4

Blondynka siedziała w salonie i popijała leki uspokajające herbatą. Przez dłuższy czas nic nie mówiła, właściwie nikt z obecnych nie chciał zabierać głosu. Nerayla musiała pojechać z wizytą do kilku futrzanych pacjentów, więc czwórka braci i gość zostali sami. Dziewczyna wzięła kolejny łyk herbaty. Czuła, że powieki ma ciężkie, ale w jej głowie panował chaos. Więc ten stwór w lustrze nie był przypadkiem. Fenestra zbierała siły, by w końcu uderzyć i ją zabić. Ale jakie miała do tego powody? Kamma domyślała się, że nie jest jeszcze na tyle obeznana z drugim światem, by móc spekulować na ten temat. Do salonu wszedł chłopak. Wysoki szatyn, blady, podkrążone szare oczy i umięśniona sylwetka. Ideał - powiedziałyby wszystkie nastolatki szalejące za takim typem chłopaka, choćby nie wiadomo jak podły miał charakter. Ale ten tu, choć emanował czymś nieokreślenie ponurym, nie był taki. Stanął w drzwiach, a jego wzrok zawisł na jedynej żeńskiej istocie w pomieszczeniu.
- Oh. Wybaczcie jeśli w czymś przeszkodziłem.
- Nie, chodź Syb, siadaj. Robin odezwał się do Ciebie? - zapytał Gary.
- Nie. A co się stało? Co JEJ się stało? Czy ona wie? - mówiąc to podszedł bliżej, ale nie zajął miejsca. Stał i z niepokojem spoglądał na zabandażowaną rękę błękitnookiej. Chłopcy pokrótce opowiedzieli co się wydarzyło, grzecznie pomijając wątek sprzeczki pomiędzy Alfą i jego dziewczyną.
- Rany, faktycznie mamy kłopoty.
- Kolumb - skomentował Pablo.
- Bo ja też nigdy się z czymś takim nie spotkałem. Nie wiem czy Demon wie, a nawet jeśli, to nie jest skłonny do wyjawiania tajemnic. Pozostaje czekać na reakcję i nie dopuścić więcej do takiej sytuacji.
- To może ja już pójdę. Dziękuję za wszystko - ucięła blondynka i odłożyła kubek po herbacie na szklany blat. Była zmęczona i nafaszerowana lekami, więc sen przyszedłby jej z łatwością. Nikt nie śmiał zaprzeczyć, choć chłopcom nie podobał się ten pomysł. Ale przecież ona nie mogła zamieszkać z nimi tylko po to żeby być pod ochroną dwadzieścia cztery na dobę.
- Odprowadzę Cię - zadeklarował Pablo, co bardzo wszystkich zaskoczyło. On nigdy nie był chętny do wykonywania czegoś, co nie było mu narzucone. Mimo to Kamma nie protestowała. Droga do domu minęła w milczeniu, choć chłopak rozglądał się nerwowo we wszystkie strony i pozostawał w gotowości przez cały czas. Cualia zaś zastanawiała się jak wytłumaczy te wszystkie nowiny Tianie. Owszem, jej opiekunka była wtajemniczona, ale nadal nie było to proste do wyjaśnienia. Jak to powiedzieć? Jak najszybciej - podpowiedział jej głos w głowie, ale nie był to Robin. Właściwie no zabrzmiało nawet całkiem zabawnie. Weszłabym do domu i powiedziała "och, to nic takiego, po prostu Luno mnie ugryzł jak był wilkiem, bo opętał go demon, który chce mnie zabić". W miarę zbliżania się końca drogi taka właśnie odpowiedź była najbardziej realną, którą szesnastolatka mogłaby przedstawić Tianie. Jednak, gdy weszła do domu, nie zastała w środku cioci. Był za to pan Smith. Nie wiedzieć czemu w głowie Kammy pojawił się czerwony alarm.
- Dzień dobry - zaczęła nieśmiało, obserwując doktora grzebiącego w szufladzie z papierami w przedpokoju. - Czy coś się stało?
- O, dzień dobry Kammo. Na Boga! Co Ci się stało w rękę?! - wykrzyknął i podszedł do niej, obejmując ją ramieniem i prowadząc do salonu. Było to na prawdę niezręczne, ale blondynka nie śmiała protestować. Ot, skrzywienie zawodowe. Gdy już usiadła w fotelu, mężczyzna stanął nad nią i z zatroskaną miną czekał na wyjaśnienia.
- Ja..Eee... Po szkole poszłam do kliniki weterynaryjnej pomóc mojemu...koledze przy psach i..jeden mnie ugryzł - wymyśliła to na szybko i starała się brzmieć tak bardzo wiarygodnie jak to tylko możliwe. Z drugiej strony głupio jej było okłamywać kogoś, kto być może był dla jej opiekunki kimś ważnym. - Ale już wszystko dobrze. Pójdę się położyć, jeśli Pan pozwoli.
Wstała i zaczęła się kierować do schodów prowadzących na górę do jej pokoju. Już była w połowie stopni, gdy doktor podbiegł do niej i złapał ją za zdrową rękę.
- Nie tak szybko! - jego dłoń bardzo mocno zaciskała się na nadgarstku szesnastolatki. - Nie pożegnasz się nawet ze mną? - zaśmiał się nienaturalnie i zaczął ciągnąć Kammę w dół schodów. Opierała się jak mogła, ale przeciwnik był silniejszy. W dodatku ból po ugryzieniu wrócił i teraz zdawało się jej, że pulsuje, posyłając kolejne fale w głąb kończyny.
- Zaraz, co pan robi?! Nie, dość, puść mnie! - krzyczała, jednak na daremno. Nagle po domu rozszedł się chichot. Dziwny, mrożący krew w żyłach, nie zwiastujący nic dobrego.
- Co to za sztuczki? - warknął pan Smith zastygając w miejscu. Blondynce zajęło aż dwie sekundy zorientowanie się w sytuacji. Skorzystała z rozkojarzenia napastnika i wyrwała się z jego uścisku. Pobiegła na górę, a gdy otwierała drzwi, kątem oka zobaczyła jak Fenestra rzuca się z zębami na doktora. I polała się krew, a Periv zamykała drzwi do swojego pokoju na zamek. Wiedziała, że to nie powstrzyma demona, więc postanowiła zrobić coś, co pierwsze przyszło jej do głowy. Otworzyła okno na dwór i po chwili wahania wyskoczyła. Była roztrzęsiona, nogi bolały ją od zetknięcia się z ziemią, a i przedramię nie ustępowało. Jednak nie mogła zrobić nic innego jak tylko zacząć uciekać, zanim stwór ją dopadnie. Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Jakim sposobem potwór wszedł do jej domu? Zaczęła iść w stronę lasu z nadzieją, że wilki tam będą. Oddechy były coraz bardziej łapczywe, czuła, że nie może nabrać powietrza, że musi odpocząć. Łzy zaczęły spływać jej po policzkach. Gdy tylko cualia dotarła do lasu, zrobiło się jej ciemno przed oczami. Upadła na ziemię i więcej już nie pamiętała.
***
Powoli otwiera oczy. Pod palcami czuje korę drzewa. Mimo to jest zimno, a ona nie ma na sobie kurtki. Widzi niewyraźne kształty, które zaczynają nabierać ostrości. Wreszcie dostrzega przed sobą osłupiałe, ogromne wilki. Zaczyna kojarzyć co się stało przedtem. Nabiera powietrza do płuc i wreszcie przestaje się opierać o pień.
- Co się tak na mnie patrzycie? - dziwiła się błękitnooka.
- A Ty coś w ogóle pamiętasz? - spytał szary basior zbliżając się w jej kierunku dwa kroki.
- Co miałabym pamiętać? - ale żaden z nich nie odpowiedział. Stali i wyglądali na zaskoczonych.
- Pokonałaś Fenestrę - oświadczył srebrny wilk.
- Ja? Ale jak?
- Chodź do domu. Wszystko Ci powiemy. Trzeba się zająć tymi zwłokami - Gary zmienił postać tak jak reszta i wszyscy udali się do domu.
Dziewczyna nie mogła uwierzyć w to co powiedzieli jej chłopcy. Jak miałaby pokonać demona, którego oni sami nie są w stanie złapać? Oczywiście to tylko bitwa, a wojna jeszcze nie wygrana. Zastanawiała się czy ma jakąś moc, o której do tej pory nikt nie wiedział czy może jednak to przez ugryzienie Luna. Ale druga wersja wydawała się mniej prawdopodobna. W końcu to było parę godzin temu, nie mogło zadziałać. Ewentualny stres mógł przyspieszyć jakiekolwiek zmiany zachodzące w organizmie, chyba jednak nie do tego stopnia. Sybrelan i Gary zajęli się ciałem doktora. Reszta udała się do salonu. Gdy wreszcie usiedli, Kamma czekała na wyjaśnienia.
- Więc Pablo nam powiedział, że dzieje się coś złego i już po Ciebie wracał, ale Fenestra była pierwsza. Kiedy byliśmy na miejscu, Ty unosiłaś się nad ziemią - zaczął wyjaśniać Shery.
- Oczy Ci zbielały i zaczęły świecić - wtrącił Luno.
- I stworzyłaś jakieś pole siłowe z białego światła - dorzucił Pablo.
- A potem rzucałaś w nią tym światłem i jak dostała, uciekła - zakończył Shery.
- I miałabym w to uwierzyć? - brwi dziewczyny uniosły się do góry. Nie dowierzała temu co słyszała. Choć nie sądziła, że któryś z nich może kłamać. Westchnęła ciężko. To już ją przerastało, cała sytuacja zdawała się być jakąś marą, tylko koszmarem, a mimo to tak rzeczywistym. - Dziękuję. Możecie iść. Chcę pobyć sama. Głowa mnie rozbolała. I ręka też.
Chłopcy nie robili kłopotu. Musieli znaleźć potworę i spalić ciało Smitha.
***
Wiele tysięcy kilometrów od Moonlight czarne łapy gniotły śnieg, który sięgał dorosłemu człowiekowi do pasa. Było już po zachodzie słońca, ale wprawne oko dostrzegło to czego szukało. Las pogrążony był w ciszy i tylko skrzypienie białego puchu zakłócało spokój starego cmentarza. Choć miejsce to było cmentarzem ponad sześćset lat temu. Chłodne powietrze czesało sierść wilka, a ten zmierzał ku zasypanemu nagrobkowi. Łapą odgarnął śnieg i wpatrywał się w napis, który został zatarty przez czas. Teraz dało się słyszeć oddech zwierzęcia. 
- Czym sobie na to zasłużyłem? - zapytał Robin, choć nikogo nie było w pobliżu. Zastanawiał się czy fakt, że jest kim jest skazuje go na zauroczenie ze strony jakiegoś pomiotu. Oczywiście wiedział, iż złe uczynki przeradzają się w złe konsekwencje, ale na tę chwilę wolał użalać się jak zwykły śmiertelnik. Czasami zazdrościł innym, że borykają się z codziennymi problemami, że mają krótkie życie i nie męczą się przez to. Ale patrząc na doktora, który umarł rozszarpany przez Fenestrę lub na ludzi atakowanych przez wampiry i nieokiełznane wilkołaki, dochodził do wniosku, że właściwie jego moce są przydatne. Że dzięki nim może chronić Kammę przed złem. A to chyba dobry uczynek. I choć czynienie dobra nie leżało w jego naturze, to samą dziewczynę można podciągnąć do jego zachcianki. Spełnianie zachcianek było egoizmem, czyli właściwie nie robił nic złego.
Basior posiedział jeszcze chwilę, a potem rozłożył skrzydła. Być może sposób na pokonanie Fenestry wpadnie mu do głowy później. Najciemniej pod latarnią. Nie chciał jednak wykorzystywać Kammy do tego celu. Jej moc była wciąż niewiadomą, nawet dla niego. Wiedział co się wydarzyło po jego wyjściu z gabinetu. Miał swoją wtyczkę. Wiedział co zrobiła jego dziewczyna, jednak nie chciał się teraz do niej zbliżać. Był zagrożeniem, to jego teraz będzie szukać Fenestra, więc musi ją odciągnąć od ukochanej. 

Brak komentarzy: