- Zgodzisz się wreszcie, że powrót do domu będzie najlepszym rozwiązaniem? - zapytał Robin, chcąc ją utwierdzić w przekonaniu, że to on ma rację.
- To nie jest nasz dom. Dopiero go szukamy - chciała brzmieć jak najbardziej wiarygodnie, ale sama nie uwierzyłaby sobie w tamtym momencie.
- Jesteśmy w tym miejscu już czwarty raz - zauważył oskarżycielskim tonem.
- Przecież Ty doskonale wiesz gdzie szukać, ale na złość mi nie pomagasz. Jeśli tak działa stado, to osobiście Cię z niego wyrzucam - zmęczenie i fakt, że nie patrzyła mu w oczy, najwyraźniej dodał jej odwagi, bo normalnie nigdy nie wypowiedziałaby takich słów. Ale sytuacja, w której się znaleźli nie była normalna.
- Ja tu stanowię stado i jego prawa. A teraz zamiast łazić tak bez celu, rusz się - warknął i przeskoczył ponad nią i zaczął kopać w śniegu kilka metrów dalej. Potem śnieg pod jego łapami zapadł się całkowicie i odsłonił sporą dziurę ukrytą w korzeniach drzewa, w głębi której nie było nic widać, a to oznaczało, że jest spora. Albo przynajmniej takie sprawiała wrażenie, bo aby się w niej położyć, czarny wilk musiał schylić łeb, w przeciwnym wypadku uderzał nim o sklepienie. Kamma natomiast weszła swobodnie i gdy tylko nadarzyła się sposobność, położyła się na ziemi i zwinęła ostrożnie w kłębek, by nie rozerwać szwów. Robin ułożył się obok niej i sapnął głośno. Znów postawiła na swoim. Najpierw ta niedorzeczna wyprawa, teraz spanie w norze. A mogli nic nie znaleźć i wrócili by do domu.
- Wiedziałeś, gdzie są kryjówki - oskarżycielski ton jakim go poczęstowała mówił mu, że to nie pytanie. Nawet w głowie można było brzmieć tak, jak się chciało.
- Mieszkam tu dłużej i w wilka też zmieniam się dużo dłużej od Ciebie.
- Czy Tiana wie co się stało? - jej towarzysz mruknął coś, co pewnie znaczyło "tak". - A Alison i Cat?
Kamma dopiero teraz przypomniała sobie, że ma inne zmartwienia, niż tylko swoje obecne położenie. Jej przyjaciółki, tak bardzo się od nich ostatnio oddaliła.
- Nie zamierzam ich mieszać do tego, co Cię spotkało.
Tym razem wilczyca westchnęła, ale nie powiedziała już nic. Kiedy leżała tak przy boku Robina, w wilczej postaci, wreszcie coś zaczęło do niej przemawiać. Ignorowała swoje przyjaciółki już bardzo długi czas, nie wliczając zakupów przez internet, dzięki którym były we trzy w domu Alison.
- Alison i Cat były przy mnie, a ja je ignorowałam. Jestem złym członkiem stada. Skupiałam się tylko na tym, że nie mam moich rodziców. Ale przecież to przeszłość, a one należą do tu i teraz.
- Rozmawialiśmy o tym, ale Ty za każdym razem mówiłaś "chcę to przeboleć", pamiętasz jeszcze? - przerwał jej rozmyślania, dając do zrozumienia, że nie jest sama ze swoimi myślami.
- Będziesz mi to wypominał do końca życia? Gdzie się podziało Twoje "króliczku, kaczuszko, skarbie"? Wiem, że masz mnie dość, więc mógłbyś chociaż udawać, że mnie nie słyszysz.
Robin nawet jeśli był zdenerwowany, nie okazywał tego. W ogóle wydawało się, że od jakiegoś czasu jej partner zmienił swoje zachowanie. Od ich kłótni, gdy została ugryziona przez Luna. Jakby miał jej za złe, że w ogóle zmusza go do rozmowy.
- Ale Shery mówił waszym braciom, żeby powiedzieli Alison i Cat - przypomniała sobie Kamma.
- Na prawdę sądzisz, że urwałem kontakt z moją watahą po naszej kłótni?
- Jakoś nie spieszyłeś mi z pomocą, kiedy doktor Smith był w moim domu - przerwała mu urażona.
- Nie potrafisz łączyć faktów? Ja szukam Fenestry, to jest teraz moim najważniejszym zadaniem. To moja "praca". Tak, ona była wtedy w Twoim domu, ale kiedy wyszedłem z kliniki, nie poszedłem tam. Mój błąd. Byłem zły, że nie rozumiesz, że te tajemnice, to dla Twojego dobra. Byłem wściekły, kiedy dowiedziałem się o tym wszystkim co się stało potem, ale już nie miałem okazji zemścić się na tym skurwielu. A Fenestra rośnie w siłę z każdym odebranym życiem. Udało jej się opętać Luna i wciąż coraz trudniej nam znaleźć jej ślady. Więc z łaski swojej mogłabyś zacząć mnie słuchać, gdy mówię, że coś jest informacją nie dla ludzi - wszystkie te myśli wylewały się z niego i były jak pchnięcie nożem. Nie jedno, wiele. Kamma czuła się osaczona, kompletnie skołowana. W dodatku nagle "praca" jaką było niewątpliwie tępienie niewygodnych dla Podziemia jednostek i spełniania swoich zachcianek, była ważniejsza od niej i tego co czuła. Ganiła się za tak egoistyczne myśli, jednocześnie wiedząc, iż ma trochę racji.
- Oh, przestań! Przestań! - warknęła na niego. - Nienawidzę Cię! Z tymi wszystkimi tajemnicami, potworami, brakiem moralności, N I E N A W I D Z Ę! - wrzeszczała na niego w głowie. Złote ślepia pozostały jednak niewzruszone i wilk obserwował jej wściekłe spojrzenie beznamiętnie.
Co do dwóch pierwszych miała rację, ale brak moralności? Alfa nigdy nie zastanawiał się nad tym. Zawsze uważał, że robi tylko złe rzeczy i jeśli ktokolwiek jego codzienność brał za walkę dobra ze złem, to mogła być to jedynie panna Periv ze swoimi zamydlonymi oczami. Ale czemu się dziwić, w końcu on sam zamydlał jej te oczy nie mówiąc o wszystkim. Odepchnął od siebie myśli "co by było gdyby wiedziała". Rozważanie tego nie miało sensu, lepiej skupić się na tym, że jutro piątek. I trzeba będzie wyżywić jakoś białą kupę sierści, która przed momentem się na niego obraziła, a teraz nie potrafiąc zachować myśli dla siebie, wciąż go obraża. Nie zwracał na to uwagi. Od jutra będzie bardziej przywódczy i każe wracać jej do domu. Las nie był bezpiecznym miejscem. Nie teraz. Nie dla niej.
***
Kamma była w lesie. Nie raz, nie dwa. Fenestra dobrze umiała rozpoznać ten znienawidzony zapach. Swój własny zamaskowała i zostawiła fałszywe ślady w innych częściach lasu. Niech wilki jej szukają, a ona będzie zabijać więcej i wkrótce jej czary sięgną dalej. Aż w końcu nawet cualia i jej dziwaczna moc, wstrętne światło, nie będą w stanie jej powstrzymać. A Robin będzie tylko jej. Jak na razie plan działał. Uwagę choć jednego z wilków zajęła przemieniona Kamma. Choziaż Fenestra nie wiedziała, że jej wróg zostanie wilkiem, to było nawet korzystniejsze od choroby.
Wyciągnęła martwego ptaka i jęła rozdrapywać go pazurami. Zwierzę było martwe już jakiś czas, zaczynało śmierdzieć, ale jej to nie przeszkadzało. Gdy wreszcie wypłynęła z jego ciała krew, Fenestra obsmarowała nią swoją twarz. Musi działać szybko, zanim ten przeklęty Gary dowie się o kolejnym martwym zwierzęciu, które zginęło w nienaturalny sposób. Zamknęła oczy.
- Non lupus. Servus. Mea servus. Furari voluntatem. Anima moritur omnes - jej głos był cichy, ale potencjalnego słuchacza przyprawiłby o dreszcze. Skrzekliwy, gardłowy, wydobywający się z prawdziwego demona, przepełniony nienawiścią i z całą pewnością odpychający.
Uśmiechnęła się do siebie i spojrzała w dół, gdzie w głębi nory spały dwa wilki. Jeden duży, drugi mały. Uszy tego większego natychmiast drgnęły i podniósł łeb prawie w tym samym momencie, w którym Fenestra znikała przeskakując na kolejne drzewa. A biała wilczyca stała na wejściu do nory z oczami żarzącymi się białym światłem, tym samym, które poprzednio zraniło stworę. Wydawało się, że nic nie widzi, jakby była w transie. Jednak Fenestra bardzo wyraźnie odczuła jej wzrok na sobie. Wzrok mówiący, że czeka na nią tam, na dole. Wolała nie narażać się znów na działanie tej przeklętej mocy.
***
Zapach mięsa uderzył ją w nos. Jedzenie. Czuła głód, czuła, że musi zjeść. Otworzyła oczy i dopiero wtedy zorientowała się gdzie jest i dlaczego. Potem dotarł do niej drugi zapach. Inny. Znała go, zdecydowanie nie był on zły, ale jedynie tylko troszeczkę dobry. Odrobinę. Spojrzała na martwą kunę leżącą przed nią. Instynkt podpowiadał, że to dobrze, że nie musi polować. Ale ludzka jej część była silniejsza i wilczyca cofnęła się z odrazą. Żal ścisnął jej serce, gdy zobaczyła zwierzątko bez życia.
- Smacznego - Robin leżał dokładnie w tym samym miejscu co wtedy, gdy szła spać.
- Kto tu był? - zapytała starając się odwrócić wzrok od rozszarpanego posiłku.
- Gary rano przyniósł jedzenie. Musisz coś zjeść. A potem..porozmawiamy - głos w jej głowie był beznamiętny i z pewnością gdyby wilk mówił do niej na głos, byłby taki sam. I to zdawało się dla niej najstraszniejsze. Gorsze niż widok kuny leżącej przed nią na ziemi. W końcu jednak zmusiła się do jedzenia. Fakt, że nie potrafiła mówić jako wilk, tym razem był dla niej zaletą.
- O czym chcesz rozmawiać? - bąknęła leniwie odrywając pierwsze kawałki mięsa od reszty zwierzęcia. Mimo przespanej nocy czuła się zmęczona, wręcz wyczerpana i obwiniała za to wczorajszą kłótnię, którą jej zdaniem wywołał Alfa.
- Pamiętasz co się działo w nocy? - to pytanie było co najmniej dziwne, ale zaraz przypomniała sobie kiedy ostatnio słyszała coś podobnego.
- A co miało się dziać? - odparła po chwili przeżuwając swoje śniadanie.
- Pytam, więc odpowiadaj - Robin na powrót jawił się w błękitnych oczach jako niekwestionowany samiec alfa, przywódca sam w sobie.
- Nie.
- Zasnęłaś i ja też. W nocy obudził mnie dziwny dźwięk, ale Ty już stałaś w wejściu i oczy Ci świeciły na biało. Jestem pewien, że Fenestra tu była i chciała coś poczarować, ale jej przeszkodziłaś. Albo Twoja moc.
- Moc? Ja nawet nie mam pojęcia o...
- To nie ma znaczenia. Cualia zamieniona w wilka przez ugryzienie wilczego demona, który był opętany przez innego demona. Dam sobie głowę uciąć, że to zdarzyło się jeden jedyny raz na świecie. Mało, że Twoja rasa występuje tak rzadko, to i niewiele się o niej wie. Każda rasa ma jakieś swoje moce i do tej pory wiadomo, że cualia dobrze dogaduje się ze zwierzętami oraz, że jest w stanie wydać na świat bardzo dużo małych potworów innej rasy. Nie wiem czy to, to naturalna obrona Twojej rasy, czy to przez ugryzienie. Nie wiem. Ale nie narażę Cię już na niebezpieczeństwo. Wracamy do domu. I bez dyskusji - gdy zaczynał swój monolog, wciąż jeszcze leżał, ale teraz stał nad wilczycą i piorunował ją spojrzeniem złotych oczu.
Przez cały ten czas błękitnooka wewnątrz siebie toczyła walkę. Mimo wyczerpania, jej instynkt i wola człowieka walczyły ze sobą. Ona natomiast jadła w milczeniu słuchając jego słów. Nie mówiła nic i o dziwo nie pomyślała tak, by on to usłyszał. Zapadła niezręczna cisza. Cisza w głowie. Dużo bardziej uciążliwa i wręcz siejąca strach. Cisza, którą przerwała ona.
- Nigdzie bym z Tobą nie poszła, gdyby nie fakt, że życie w lesie jest dużo uciążliwsze - serce wilczycy zadrżało. Od kiedy przybrała taką formę, nie skłamała ani razu. Instynkt jej nie pozwalał. Ale teraz mogła oszukać go choć słowami. Bo nie mogłaby przyznać, że miał rację. W domu jest lepiej. Między drzewami czuła się dobrze, mimo to dom oznaczał ciepło, jedzenie i bezpieczeństwo. Instynkt przegrywał z ludzką wolą.
***
Zaskoczyła go. Zaniemówił z wrażenia. Ale wolał nie odzywać się więcej. Skoro wreszcie łaskawie chce pójść do domu - super! - dobra nasza. Z resztą jak długo trwałyby jej kaprysy? Niedługo. On już by o to zadbał.
Droga do domu dłużyła się niemiłosiernie. Wielkość formy Kammy była porównywalna do wielkości zwykłego wilka, w dodatku poszarpana przez niedźwiedzia, toteż dużo trudniejsze okazało się dla niej przedzieranie przez śnieg. Tym razem Alfa szedł z przodu, niczym prawdziwy przywódca watahy. Odległość, którą musieli pokonać, on przebyłby w parę minut. Ale wszelkie komentarze dotyczące nieporadności z jaką wilczyca brnęła przez zaspy zachował dla siebie. Nie warto denerwować damy w opresji, bo gotowa wrócić do swoich niedorzecznych pomysłów dotyczących życia w lesie. Przemieniła się w wilka, miała instynkt, ale poza tym dużo jej brakowało do bycia prawdziwym królem lasu. Albo królową. Wizja stania się kimś podobnym braciom Night nigdy nie pojawiła się nawet w głowie Kammy.
Wreszcie dotarli do skraju lasu, gdzie jeszcze wczoraj spotkali Syberlana. Zanim wilczyca wkroczyła do domu, chwilę się zawahała. Rzuciła ukradkowe spojrzenie za siebie, jakby szukała drogi ucieczki. Pomysł ten zdusiła i wyrzuciła z głowy. Las to nie miejsce dla niej, bo bezpieczeństwo, która tam czuła było tylko pozorne. Prawda była taka, że jest człowiekiem, może jakimś dziwnym, cualią, ale to niewiele zmienia. Dla niej miejscem do spania powinno być łóżko, a nie twarda i niewygodna ziemia brudząca futro. Pokręciła łbem i weszła do budynku.
- Chłopaki są w szkole, a Nerayla najpewniej w gabinecie - poinformował ją otwierając drzwi do części mieszkalnej. Musiał zmienić się w człowieka, bo poruszanie się po domu w wilczej formie było wyjątkowo uciążliwe.
Wilczyca posłusznie przekroczyła próg i skierowała się do salonu. Klatka wciąż tam stała i przywracała niemiłe wspomnienia. Zapach cywilizacji nie raził już jednak nosa Kammy tak bardzo jak poprzednio. Sama zwróciła na to uwagę, ale Robin nic nie odpowiedział. Zajął się za to przenoszeniem klatki do kliniki. Ona musiała znaleźć sobie miejsce. Chwilę zastanawiała się czy dobrym pomysłem jest wskakiwanie na kanapę, ale ostatecznie to było właśnie to miejsce, w którym zyskała pewność, że lepiej w domu, niż w lesie.
Zakręciło jej się w głowie. Zamknęła oczy i położyła łeb na poduszce.
- Muszę być wykończona - pomyślała zerkając jeszcze na szwy. Cholernie wytrzymałe, skoro Shery założył je wczoraj, a po całej przebytej drodze jeszcze się nie zerwały. Leżała tak jeszcze chwilę, nasłuchując tego co dzieje się w drugiej części budynku.
Psy nie szczekały, koty nie miauczały. Nie było ich wiele, zwykle dwie, trzy sztuki. Sam fakt, że przebywały w tym miejscu świadczył o tym, że codziennie czarownica musiała mieć wielu pacjentów. Był tak dobra w tym co robiła, że ludzie z okolicznych miejscowości przywozili do niej swoje chore pupile i polecali panią weterynarz znajomym. Czasem to ona musiała gdzieś jechać i sprawdzić stan zwierząt przed ubojem, odebrać poród klaczy, ustalić dietę dla hodowli zająców. Zdarzały się przypadki, w których musiała uśpić chore zwierzę. I wtedy najczęściej zabierała je do kliniki, gdzie zamykała się sama z pacjentem, a potem zaczynała uleczać go czarami. W ten sposób dawała im jeszcze kilka dni lub miesięcy, aby pewnego dnia po prostu się nie obudziły, a dzieci tylko trochę dłużej nie płakały po utracie swojego pupila.
- Wypadałoby chociaż się przywitać - powiedziała kobieta siedząca za biurkiem, nawet nie odrywając wzroku od księgi, którą trzymała w rękach.
- Wypadałoby zabrać klatkę z salonu, po tym jak wczoraj Twoja ulubiona podopieczna zdecydowała się na wycieczkę do lasu - odpowiedział jej chłopak wchodząc do pomieszczenia, w którym stały klatki dla psów. Jack Russel Terier podniósł głowę i tylko pomachał ogonem na przywitanie. Robin otworzył drzwiczki i pogłaskał go.
- To Ty jesteś moim podopiecznym - zauważyła czarownica i spojrzała wreszcie na chłopaka. - Przyjadą po niego po południu. A zanim wrócą Twoi bracia, wymyśl coś, żeby Kamma znów nie uciekła. Spotkanie z tyloma wilkami będzie dla niej dużym przeżyciem - po tych słowach znów wróciła do lektury.
- Wiem. Bardziej zastanawia mnie jak i kiedy się przemieni.
- Ty też nie tak dawno utknąłeś w wilczej formie, musisz być wyrozumiały.
- Wiem - powtórzył i westchnął. - Ale im dłużej będziemy zwlekać, tym silniejsza będzie Fenestra.
- A czy przypadkiem Kamma nie potrafi się obronić sama? - przerwała mu i choć nie oderwała wzroku od księgi, uśmiechnęła się sarkastycznie.
- Nie i nawet nie mów mi o tym. Ona nad tym nie panuje, my nie wiemy co to. Nie mam zamiaru jej narażać, a poza tym to ja tu jestem od walki z demonami.
- Daj jej szansę - rzuciła tylko, gdy chłopak wychodził z gabinetu.
Po tej rozmowie, uprzednim męczeniu się z kapryśną wilczycą i nocnej wizycie Fenestry, Robin nie był zmęczony, a raczej zirytowany. Wszedł do salonu i otworzył szerzej oczy, ale nic nie powiedział. Zdecydowanie nie powinien tak stać i się gapić.
- Chłopaki są w szkole, a Nerayla najpewniej w gabinecie - poinformował ją otwierając drzwi do części mieszkalnej. Musiał zmienić się w człowieka, bo poruszanie się po domu w wilczej formie było wyjątkowo uciążliwe.
Wilczyca posłusznie przekroczyła próg i skierowała się do salonu. Klatka wciąż tam stała i przywracała niemiłe wspomnienia. Zapach cywilizacji nie raził już jednak nosa Kammy tak bardzo jak poprzednio. Sama zwróciła na to uwagę, ale Robin nic nie odpowiedział. Zajął się za to przenoszeniem klatki do kliniki. Ona musiała znaleźć sobie miejsce. Chwilę zastanawiała się czy dobrym pomysłem jest wskakiwanie na kanapę, ale ostatecznie to było właśnie to miejsce, w którym zyskała pewność, że lepiej w domu, niż w lesie.
Zakręciło jej się w głowie. Zamknęła oczy i położyła łeb na poduszce.
- Muszę być wykończona - pomyślała zerkając jeszcze na szwy. Cholernie wytrzymałe, skoro Shery założył je wczoraj, a po całej przebytej drodze jeszcze się nie zerwały. Leżała tak jeszcze chwilę, nasłuchując tego co dzieje się w drugiej części budynku.
Psy nie szczekały, koty nie miauczały. Nie było ich wiele, zwykle dwie, trzy sztuki. Sam fakt, że przebywały w tym miejscu świadczył o tym, że codziennie czarownica musiała mieć wielu pacjentów. Był tak dobra w tym co robiła, że ludzie z okolicznych miejscowości przywozili do niej swoje chore pupile i polecali panią weterynarz znajomym. Czasem to ona musiała gdzieś jechać i sprawdzić stan zwierząt przed ubojem, odebrać poród klaczy, ustalić dietę dla hodowli zająców. Zdarzały się przypadki, w których musiała uśpić chore zwierzę. I wtedy najczęściej zabierała je do kliniki, gdzie zamykała się sama z pacjentem, a potem zaczynała uleczać go czarami. W ten sposób dawała im jeszcze kilka dni lub miesięcy, aby pewnego dnia po prostu się nie obudziły, a dzieci tylko trochę dłużej nie płakały po utracie swojego pupila.
- Wypadałoby chociaż się przywitać - powiedziała kobieta siedząca za biurkiem, nawet nie odrywając wzroku od księgi, którą trzymała w rękach.
- Wypadałoby zabrać klatkę z salonu, po tym jak wczoraj Twoja ulubiona podopieczna zdecydowała się na wycieczkę do lasu - odpowiedział jej chłopak wchodząc do pomieszczenia, w którym stały klatki dla psów. Jack Russel Terier podniósł głowę i tylko pomachał ogonem na przywitanie. Robin otworzył drzwiczki i pogłaskał go.
- To Ty jesteś moim podopiecznym - zauważyła czarownica i spojrzała wreszcie na chłopaka. - Przyjadą po niego po południu. A zanim wrócą Twoi bracia, wymyśl coś, żeby Kamma znów nie uciekła. Spotkanie z tyloma wilkami będzie dla niej dużym przeżyciem - po tych słowach znów wróciła do lektury.
- Wiem. Bardziej zastanawia mnie jak i kiedy się przemieni.
- Ty też nie tak dawno utknąłeś w wilczej formie, musisz być wyrozumiały.
- Wiem - powtórzył i westchnął. - Ale im dłużej będziemy zwlekać, tym silniejsza będzie Fenestra.
- A czy przypadkiem Kamma nie potrafi się obronić sama? - przerwała mu i choć nie oderwała wzroku od księgi, uśmiechnęła się sarkastycznie.
- Nie i nawet nie mów mi o tym. Ona nad tym nie panuje, my nie wiemy co to. Nie mam zamiaru jej narażać, a poza tym to ja tu jestem od walki z demonami.
- Daj jej szansę - rzuciła tylko, gdy chłopak wychodził z gabinetu.
Po tej rozmowie, uprzednim męczeniu się z kapryśną wilczycą i nocnej wizycie Fenestry, Robin nie był zmęczony, a raczej zirytowany. Wszedł do salonu i otworzył szerzej oczy, ale nic nie powiedział. Zdecydowanie nie powinien tak stać i się gapić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz